Jestem bardzo nierówny jako twórca. Ni cholery nie posiadłem jeszcze umiejętności postawienia samego siebie w ryzach i działania wg. ustalonego schematu. A schemat już od dawna był ustalony.

Wstać rano – odbębnić obowiązki domowe których kiedyś jako nastolatek nawet nie zauważałem, a przecież ugotować sobie coś trzeba, posprzątać też. Później pojechać do warsztatu i po prostu tworzyć swoje rzeczy. Proste. Dobrze byłoby dodać ćwiczenia codziennie rano i mamy ideał.

Pewna rutyna w działaniach pozwala odpocząć mózgowi. Będąc raczej chaotyczną osobą nigdy nie stworzyłem takowej, zresztą moje poprzednie prace nie miały w sobie za bardzo rutyny. Jako już 30 latek nie spodziewałem się jak wiele będę musiał się uczyć i jak cholernie ważna jest samodyscyplina której krótko mówiąc… No nie posiadam. Aktualnie uczę się życia, a raczej zmiany swojego stylu życia z pracy 7-15/16 na praca-cholera-wie-kiedy-a-może-ciągle.

I to jest dla mnie walka której się nie spodziewałem. Walka samego ze sobą. A ja już Wam kiedyś pisałem- najwyraźniej jestem cholernie twardą osobą, bo każdą taką walkę przegrywam. Błogosławieństwo samozatrudnienia, czyli braku szefa, wyznaczonych obowiązków czy choćby konkretnych ram czasowych w których się pracuje jest wielokrotnie cudowną sprawą.

Przerwa bo czujesz się już zmęczony? Nie ma problemu.

Coś musisz zrobić w domu? Nie ma problemu.
Trzeba załatwić coś w urzędzie? Nie ma problemu.
Niestandardowe godziny otwarcia sklepu? Nie ma problemu.
Jesteś elastyczny, masz całą dobę i żadnych ram czasowych. Nie ma problemu.

Właśnie wyskoczył jakiś problem którego się nie spodziewałeś? Jest problem.
Jesteś mistrzem chaosu, sekretarzem średniego planowania i architektem własnej prokrastynacji? Jest problem.

Ale samozatrudnienie to też duży problem gdy nie masz samodyscypliny a Ty może nie posiadasz dużych środków, za to masz inny kapitał – czas. I tym kapitałem uczę się rozporządzać aktualnie. Idzie mi zwyczajnie źle.

Zdumiewa mnie jak bardzo proste a jednocześnie cholernie trudne kroki trzeba podjąć by stać się choć ciut lepszym, przynajmniej w moim przypadku.
Bo czy tak trudno zamiast wstać o 7 i od razu przeglądać bezsensownie internet mając to w nawyku po prostu wstać o 6 i poczytać książkę bez wielu bodźców na raz?
Tak trudno godzinę później zrobić te 50 pompek, przysiady, walnąć śniadanie i na pierwszy ogień zrobić to co musisz danego dnia bez odkładania tego w czasie?
Aż tak trudno prowadzić dzień w dzień kalendarz, zapisywać do niego uwagi i wszystkie plany które wyjdą czy pomysły?

Nie umiem tak działać, jestem nierówny jak już pisałem. Czasem mogę spędzić praktycznie 14 godzin zamknięty w warsztacie i działać po swojemu. W chaosie przyznam, ale twórczo, dużo i satysfakcjonująco na koniec dnia.

A czasem mogę odwlekać jakąś prostą robotę na 4 godziny w warsztacie, zajmuję się nieistotnymi pierdołami które zapewne gdybym był skupiony zajęłyby mi 2-3 godziny, ale jakimś prawem zajmują 8 i w sumie to już nie mam siły jechać jeszcze robić coś co mogę przecież zrobić jutro. A tego następnego dnia bywa, że zrobię dokładnie to samo.

Osobiście dla mnie najgorsza jest świadomość w jak wielu rzeczach jestem słaby i w ilu rzeczach muszę się podciągnąć.

Robienie zdjęć, profesjonalna obróbka, praca nad stroną, doczytywanie na temat sprzedaży w sieci, nauka języka, praca nad straszliwie słabą pamięcią, ćwiczenie ciała i choć trochę umysłu. Bywają momenty, że mnie to zwyczajnie dobija i paradoksalnie zamiast robić to dla siebie, ja odkładam wszystko na później, na kiedyś. Zajmuję mój mózg internetem, filmikami, pierdołami, przeciążam go tysiącem bodźców i później mam sobie to za złe. Lepiej czułbym się czytając książkę. Idąc na spacer, ale jakoś ostatnio wybieram te łatwiejsze i o wiele gorsze zapełniacze. Bywały momenty, że uciekałem od wszystkiego przeglądając neta, oglądając filmy pod przykrywką szukania inspiracji – by na koniec dnia, zamiast poczuć się wypoczętym (w końcu nic nie robiłem!) czuć się jeszcze bardziej zmęczonym i zrezygnowanym.

Prokrastynacja to chyba moja najgorsza cecha. Dorosłem już do tego, by nie nazywać jej „brakiem weny” bo to nie jest to. Nie w tym przypadku. To zwykłe lenistwo i nieumiejętność poradzenia sobie z samym sobą z czym walczę. A rękodzieło to naprawdę coś czym chcę się zajmować, szczególnie że znalazłem swoją niszę, świecące luminescencyjne wyroby mnie po prostu pociągają i wiem, że robię coś prawdziwie swojego. Tylko żeby robić to naprawdę dobrze i profesjonalnie muszę sobie poradzić sam ze sobą.

Możecie wierzyć bądź nie, ale dla mnie te wpisy to swego rodzaju dziennik. Łatwiej mi działać pisząc to co piszę, bo przyznaję się do własnych błędów. Może nie ma tutaj słów kluczowych, może jest to ściana tekstu która trafi tylko do garstki ale dzięki takiemu pamiętnikowi mogę do tego wrócić w odpowiednim czasie i albo zauważyć, że odwieczną walkę samego ze sobą zaczynam wygrywać, albo przegrywam i muszę nauczyć się co zastosować nowego, by się choć trochę zmienić.

A na dzisiaj koniec – to akurat ten dzień, w którym z walki wychodzę posiniaczony, ale jest remis i nie ma tragedii ( ͡° ͜ʖ ͡°)


Warsztat rękodzielnika po godzinach
Świecące rękodzieło
Koniec pracy w warsztacie
Koniec pracy w warsztacie

… I wpis wyszedł jak zawsze zbyt długi i może trochę za bardzo couchowy, co jest śmieszne bo ja nic nie wiem jeszcze o życiu 😀 #rozkminkrzaka